A A A

Wspomnienie Marcina z marca 2013.

Kolejne muszysko wychodzi z imadła. Może być, będzie gryzione, więc ląduje w pudle. Odpalam papierosa, popijam łykiem kawy, spoglądam na pudełko ze streamerami, jeden konkretny egzemplarz przyciąga moją uwagę – wyświechtany, wyskubany, poobgryzany, biało różowy ślajzur na cone-headzie. Ten widok powoduje uśmiech na mojej twarzy, a wywołany jest on wspomnieniem, którym się z Wami teraz podzielę.

Początek przygody z muchówką, pierwsze próby rzutów sznurem na placu, następnie wyjście na wodę stojącą.
Pierwszy jaź, pierwsza wzdręga. A na Białą Przemszę ze... spinningiem. Długo odwlekałem decyzję o spróbowaniu swoich sił z muchówką na wodzie pstrągowej. Dopiero Majowy – z właściwą sobie gracją – przekonał mnie, abym spróbował.

Kubek piekielnie mocnej kawy pobudził mnie do życia, czułem lekkie podekscytowanie, a także strach. Czy podołam? Czy dam sobie radę? Czy może będę pośmiewiskiem? Ostatnie sprawdzenie sprzętu i byłem gotów do drogi. Wyruszyłem po ciemku, nad rzekę mam około 35km. Po drodze zgarnąłem Majowego, który czekał w umówionym miejscu. Droga minęła na powtarzaniu już ustalonej taktyki. Biała Przemsza przywitała nas czystą wodą, było pochmurnie i wietrznie, ale z dodatnią temperaturą.
Pierwszą rzeczą z jaką musiałem się zmierzyć to pędzący jak strzała Majowy, ciężko za nim nadążyć. Co chwila słyszałem "ruszaj się! Imitujesz padlinę!". Bez przerwy wracałem po to, aby uwolnić z gałęzi podbierak albo podnieść zgubioną czapkę. Co kilka kroków potykałem się o gałęzie. W końcu byliśmy na miejscu, głęboki dół za przelewem, miejscówka obiecująca.
Czym prędzej zaczęliśmy przepuszczać przez nią bardzo ciężkie nimfy. Woda była stalowo-szara i wydawała się być martwa. Po utracie kilku much, stwierdziliśmy, że trzeba iść dalej. Kolejne miejscówki również nie dały nam ryb i muszę przyznać, że po kilku próbach, zacząłem wątpić w powodzenie tej szeroko zakrojonej operacji.
Chwila przerwy, kubek mocnej i słodkiej jak diabli kawy Majowego postawił mnie na nogi. Zmiana taktyki. "Będziesz łowił na strimera", słysząc te słowa nie wiedziałem czy śmiać się czy płakać.... Z najciemniejszych otchłani kamizelki wyciągnął zawiniątko, które okazało się być edanowską dopałką do sznura, dzięki czemu nie musiałem stosować sznura z tonącą końcówką. Majowy zrobił mi szybki kurs konstruowania zestawu streamerowego i dał streamera. Piękny, starannie wykonany biało różowy ślajzur na cone-headzie. "Myk myk, pyk pyk, tu ciach i gotowe". Szczerze mówiąc, w tamtych czasach łowienie na streamera uważałem za uskutecznianie spinningu za pomocą wędki muchowej i średnio podobał mi się ten pomysł, ale co zrobić? Dyskutować z dwumetrowym dryblasem?
Długa prostka wydawała się zupełnie nieatrakcyjna, ale miała jedną ważną zaletę – brak drzew, które mogłyby pozbawić mnie cennego streamera. W końcu mogłem swobodnie pomachać wędką, wyciągnąć trochę sznura i zastosować klasyczny rzut znad głowy, co samo w sobie było bardzo miłą odmianą od rzutu rolowanego. Kątem oka obserwowałem Piotrka, który to został z tyłu i "poprawiał" po mnie. Czułem podstęp.
W połowie prostki, gdy przynęta wychodziła z nurtu głównego na spokojną wodę poczułem nienaturalne uderzenie. Coś się zaczepiło i ewidentnie nie chciało zejść. Dość szybko wybrało mi z ręki zapas sznura, który sobie przygotowałem, a na wędce czułem tak dobrze mi znany żywy ciężar. Ciężar, którego się nie spodziewałem. Nie dzisiaj, nie tutaj, nie na tej prostej, nie na ten zestaw. Ryba mimo niesprzyjających warunków była bardzo silna i waleczna.

Kiedy w końcu się ukazała, zrozumiałem, że... mam za mały podbierak. Na szczęście Piotrek był już gotowy, z adekwatnej wielkości podbierakiem w ręce i papierosem w ustach stał już w wodzie. Kilkukrotnie myślałem, że to koniec walki i ryba jest moja, ale ona udowadniała mi, że byłem w błędzie. Fachowe podebranie i ryba wylądowała w podbieraku. Nie mogłem uwierzyć, pierwszy pstrąg na muchę... Po rzuceniu wędki w krzaki bez zastanowienia wskoczyłem do wody! Miarka pokazała 46cm, to całkiem spora ryba. Majestatycznie leżała sobie w zanurzonym podbieraku i generalnie nie sprawiała wrażenia podekscytowanej. Co innego ja – gdy emocje opadły, dotarło do mnie, że poziom wody sięga wyżej niż moje gumiaki. Pamiątkowa fotka i ryba w dobrej kondycji wróciła do domu machając płetwą na pożegnanie, zostawiając po sobie coś bardzo cennego – wspomnienia.

Od tamtej chwili zawsze mam ze sobą tego biało różowego ślajzura na coneheadzie. Złowił wiele ryb, a teraz ma wartość sentymentalną. Działa jak amulet, przynosi szczęście i przywołuje wspomnienia.
Z dedykacją dla Piotrka


Znalazłem jeszcze kilka zdjęć Marcina z początków jego przygody z muchówką:

Połamania!